Z początku grudnia 2015 r. gorzej się poczułem, zimowe infekcje zrobiły swoje. W domu nie było już sposobu wytrwać, tlen i respirator nie dawały radę. Karetką trafiłem na oddział pulmonologii w Poznaniu, rozpoczęło się intensywne leczenie antybiotykami. Kroplówka za kroplówką, a mimo tego saturacja na tlenie ledwo sięgała 50% przy pojemności płuc FEV1 ok. 16%. W zagrożeniu życia przeniesiono mnie na OIOM. I tak jakoś przetrwałem to leczenie, dalej oczekując na przeszczep płuc.
Po dwóch tygodniach podleczenia w stanie w miarę stabilnym, wróciłem do domu. Długo jednak nie nacieszyłem się dobrym samopoczuciem. Z dnia na dzień, było gorzej, saturacje spadały nawet do 37%, ratował mnie tylko BIPAP i 5 litrów tlenu, po czym saturacja rządziła się swoimi prawami, nie wzrastając powyżej 65%… A dwutlenek bólem głowy doprowadzał mnie do szału. Ze względu na obfite przewlekłe krwioplucia, o silnych przeciwbólowych środkach musiałem zapomnieć.
Święta Bożego Narodzenia minęły w męczarniach, bólach głowy i okropnych dusznościach, ale powiedziałem sobie, że dam radę sam… Moja decyzja była podyktowana tym, że w Poznaniu na święta oddział Pulmonologii miał przerwę i miałbym trafić na oddział wewnętrzny lub powrót na OIOM. Nie zgodziłem się.
Niestety już 27 grudnia 2015 r. po telefonie z ośrodka Transplantacyjnego, dałem się namówić na przyjęcie na oddział. Z samego rana karetką trafiłem do Szczecina Zdunowa.
Rozpoczęły się badania w kierunku przeszczepu i oczekiwanie. Dla mnie to najgorszy czas, bo tlen i respirator nie dają ulgi. Mijają godziny, dni.. wieczność! a tak naprawdę wszystko zależy od znalezienia zgodnych płuc.
Po kilku dniach przychodzi wiadomość, że jest dawca i będą płuca dla mnie. Ufff jaka ulga! Tak samo jak szybko przychodzi wiadomość, tak samo okazuje się, że niestety nie ma pełnej zgodności i zostaje mi cierpliwie czekać dalej.
Tutaj mój optymizm gdzieś uciekł, i wola walki zeszła na dalszy plan, to mnie przerosło. Na szczęście fizycznie było lepiej, niż psychicznie i organizm trzymał się dzielnie.
5 stycznia w południe dochodzą do mnie wiadomości, że coś się zmienia, ale muszę czekać cierpliwie. Nic innego nie miałem do robienia jak czekać, bo w końcu gdzie miałbym się wybrać w takim stanie.
Po godzinie 15 do sali przychodzi pani dr Maria Piotrowska i oznajmia, że są płuca i będzie przeszczep. Świetnie, przyjąłem to jako żart, i jakoś uwierzyć w to, było mi ciężko. Po chwili dzwonek w telefonie, odbieram i jest informacja potwierdzająca od dr hab. Bartosz Kubisa, że jest dawca. Będzie przeszczep.
Pisząc ten tekst, minęło już troszkę czasu i mogę to opisać spokojnie. Bo wtedy myśleć w ogóle nie byłem w stanie. Z jednej strony radość, z drugiej strach. Ale wycofać się już nie było możliwe, bo to mogła być ostatnia szansa.
Czas na przeszczep płuc
Rozpoczęto ostatnie badania, pobrania krwi i przygotowanie do zabiegu. Wtedy myślałem, że za chwilę pojadę na blok operacyjny i będzie to już za mną. Niestety, z godziny na godzinę informacje się zmieniały, w końcu dowiedziałem się, że przeszczep będzie z samego rana. Na lepszy sen, dostałem tabletkę i tak jakoś dotrwałem do rana.
6 stycznia w dzień Trzech Króli o godzinie 5.30 zostałem przewieziony na blok operacyjny. Ostatnie rozmowy i moja pamięć i świadomość się kończy.
Poznaj moje nowe życie po przeszczepie.